Menu

niedziela, 12 czerwca 2016

Scena rodzajowa, podczas której dokonuję rozeznania w terenie [NARCYZA]

Siedziałam na sofie tuż przy oknie z widokiem na kosmos. Nie no, był ładny, nie powiem, ale nie potrawfiłam docenić tego piękna, bo cały czas usiłowałam zrozumieć to, co zaszło i jednocześnie (nie)słuchać nawijania Zielonego, który stał przy mównicy i gadał coś o "fizyce toaletowej", "fajnych wątrobach" i "hipernapędach". Nie wiem, o jaki hipernapęd chodzi. Ten z Sokoła Milenium? Ta, może.

Mnie jednak bardziej martwiła moja sytuacja. Zostałam porwana przez kosmitów! Do tego zabrali mi moje rzeczy, w tym moje ukochane martensy i plecak, w którym miałam moje ulubione książki, które akutrat wzięłam do szkoły na prezentację. Oprócz bezczelności kradzieży - Zielony wsadził mnie do dziwnej maszyny, która odebrała mi do końca wszystko - (tzn.) ubrania i założyła inne (które nie były brzydkie, ale źle się w nich czułam) oraz okropną, niewygodną, ciemnoczerwoną pelerynę drapiącą w szyję. Chciałam ją zdjąć, ale nie mogłam. Sprzączka była zbyt skomplikowana. Zaczęłam się drzeć na Zielonego - nie wytrzymałam. Potem udało mi się go powalić (po raz pierwszy judo mi się przydało), ale niestety okazał się silniejszy (choć taki chudzielec na to nie wyglądał). 


Później, gdy ten chłopak i Fioletowa zajrzeli przez drzwi, trochę odetchnęłam, bo przynajmniej nie sama wylądowałam po uszy w tym gównie. Następnie, jak Zielony zaprowadził mnie do tej sali, w której teraz jestem, moje uczucie ulgi się pogłębiło, bo zobaczyłam, że mojemu bratu też w sumie nic nie jest. Ale oczywiśnie nie zamierzałam mu o tym powiedzieć, bo nie żebym się o niego przejmowała, skąd!

Później przyszli jeszcze inni ludzie z różnych innych drzwi i ogólnie zrobiło się tłoczno. Miałam nadzieję, że ci kosmici nie będą chcieli poddawać nas jakimś testom, albo przeprowadzać nam wiwisekcję, czy coś... Bałam się, co będzie. 

Teraz z moimi zmartwieniami rozglądałam się po innych porwanych. Wszyscy mieli te paskudne ciemnoczerwone płaszcze. Ale nie wszyscy wyglądali na przerażonych.
Brązowowłosa starsza kobieta (na oko 60 lat), siedząca przed mównicą, obok Niebieskiej i Fioletowej co jakiś czas wymieniała z nimi krótkie uwagi na temat tego, o czym mówił Zielony. Najwyraźniej zdążyła się zaprzyjaźnić z porywaczami. Na takie coś istnieje specjana nazwa - syndrom sztokcholmski. Nie mam pojęcia, skąd się to wzięło, ale to chyba nie jest istotne. Gdybyście zapytali o to mojego brata, on z pewnością zanudziłby was całą Wielką Opowieścią. Ale mniejsza.
Druga kobieta w średnim wieku, także brunetka, tylko chudsza, siedziała w swoim fotelu z uniesioną brodą i wyglądała na obrażoną. Jej rysy twarzy i sposób poruszania się przywodziły na myśl bizneswoman, albo jakąś celebrytkę. Może i była sławna, ale na takich sprawach to ja się nie znam. Owszem, orientuję się w fizyce, astronomii, matematyce, książkach, ale nie jestem typem osoby, którą interesują gwiazdy Hollywood i te inne takie.

Kolejnymi osobami był dwie dziewczyny. dwudziesto(może)dwu-trzy letnie. Blondynka i ciemnowłosa. Siedziały obok siebie, najwyraźniej zdążyły się już poznać, albo znały się wcześniej. Widziałam, jak co chwila patrzą się na siebie.
Dwa miejsca dalej znajdował się chłopak w podobnym wieku, co wyżej wymienione. Jego chyba jako jednego z nielicznych zdawało się interesować to, o czym mówił Zielony. Oprócz tego od czasu do czasu zerkał z stronę blondynki. Może nie jestem zbyt spostrzegawcza, ale ewidentnie albo ona mu się podobała, albo strasznie go wkurzała. Stawiam raczej na to drugie, bo nie wierzę w takie bzdury, jak "miłość od pierwszego wjejrzenia". Trzeba się najpierw poznać, a dopiero później stwierdzać takie rzeczy.

Kolejną osobą był starszy pan, który także uważnie przysłuchiwał się wykładowi. Wyglądał całkiem sympatycznie i od razu skojarzył mi się z moim, świętej pamięci, dziadkiem Johnym.
Dalej, po drugiej stronie auli niż ja usiadł ten chłopak, który wtedy zajrzał do pokoju, w którym byłam z Zielonym, oraz mój brat. Gadali ze sobą cicho, zupełnie tak, jak to się robi na lekcji, żeby cię nauczycielka nie usłyszała.
Ponownie popatrzyłam na Zielonego przy mównicy.

- ...Tak więc ten statek jest najnowocześniejszą jednostką do tej pory skonstruowaną - zakończył i wziął oddech.

W obawie przed kolejną dawką suchych faktów na poziomie mojego brata wstałam. I śmiało się odezwałam:

- Można zadawać pytania? - Zielony skinął, a oczy wszystkich zabranych skupiły się na mnie, co było krępujące, ale dalej mówiłam pewnie - Mieliście nam wyjaśnić o co chodzi, a nie zanudzać konstrukcją waszych statków kosmicznych, czy tam innych hipernapędów albo fajnych wątrób. A zatem, moje pytania: 1. Po co nas porwaliście? 2. Co zamierzacie z nami zrobić? - Usiadłam.
Ta mowa pewnie lekko zbiła Zielonego z tropu, bo wydawał się zmieszany. Ja tylko się uśmiechnęłam, kątam oka zerkając na brata.

Ten oparł rękę na czole, jakby moja szczerość go przeraziła. Co bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że zrobiłam dobrze.

- Zgodzę się z tobą. - Wstała Niebieska. - Pozwól, Yxao, że to ja będę mówić... - Podeszła do mównicy i rzuciła do Zielonego coś w stylu: "a nie mówiłam?". Ten zajął jej miejsce mrucząc coś pod nosem.

Co do innych ludzi, to ewidentnie oceniali w myślach lub na głos moje zachowanie. Przy najmniej zostałam zauważona.

- Pewnie zastanawiacie się, dlaczego was tu zaprosiliśmy - zaczęła Niebieska. - Czujecie niepewność, strach, niepokój... ale spokojnie! Nie zrobimy wam nic złego. Przy najmniej jeśli to nie będzie konieczne. 

Po zgromadzonych ludziach przeszedł pomruk. To znaczy Bizneswoman coś zamruczała.

- Jesteście tu gośćmi, nie więźniami - oznajmiła Niebieska. - Aktulanie lecimy na stolicę państwa Ufosów, Fajnąwątrobę. 

Co za NAZWA - pomyślałam. - Ale przynajmniej są kreatywni. U nas poszli na łatwiznę i nazwali planetę "Ziemia".

- Pamiętajcie, że gdy już tam dotrzemy będziecie budzić ogromne zainteresowanie. Będziecie sławni. Dlatego też musicie posiadać jakiś stopień wiedzy o naszej cywilizacji. Gdy już dotrzemy do stolicy, będziecie uczyć się o nas. A teraz: dowiedzcie się czegoś o was. Zapoznajcie się ze sobą! - zakończyła entuzjastycznie i sama sobie zaklaskała. Następnie szybko zeskoczyła z podwyższenia. - Teraz was zostawimy! - dodała i wraz z Zielonym i Fioletową wyszli z pomieszczenia. 

Popatrzyłam po zgromadzonych. Zaczęli ze sobą rozmawiać. Nie mogłam okazać się gorsza, czy też jakaś nietowarzyska, więc podeszłam do mojego brata i tego chłopaka, którego spotkałam wcześniej.

- Idiota - rzuciłam patrząc na mojego brata. - Po co kazałeś nam iść do Instytutu?

- Sama chciałaś! - uniósł ręce w obronnym geście.

- Nieprawda.

- Prawda!

- Otóż nie do końca, poza tym to nie zmienia faktu, że to był twój, a nie mój, pomysł.

- I co z tego! Teraz już nic nie zrobisz!

- Mimo to fajnie jest zgonić winę na ciebie - uśmiechnęłam się cierpko. 

- To... - odezwał się Ten-Drugi-Z-Chłopaków, przerywając naszą rozwijającą się kłótnię. - To jak mniemam ta twoja siostra? - zapytał mojego braciszka, patrząc na mnie.

- Narcyza - wyciągnęłam rękę i zrobiłam niewinną minę. - Cysiu - zerknęłam na brata, jadowicie zdrobniając jego imię. - skoro on użył zaimka "ta", przed "twoja siostra", wnioskuję, że mówiłeś coś o mnie swojemu niwemu przyjacielowi, mam rację?

- Nie, tylko powiedziałem, że zostałem tu porwany wraz z tobą.

Blondyn, nowy kumpel mojego brata ostrożnie ścisnął moją dłoń.

- Porśmir - odparł.

Parsknęłam śmiechem. Zabawne imię.

- Coś cię bawi? - zapytał lekko poirytowany.

- Tak - odrzekłam bezczelnie.

- Narcyza, odpuść... - westchnął mój brat. Ale ja nie zamierzałam rezygnować. Ironizowanie i niemiłe komentarze oraz wojny na słowa sprawiały mi ogromną przyjemność.

- ...Poza tym, to my się chyba skąś znamy...? - uśmiechnęłam się niewinnie. Pewnie to nasze wcześniejsze "spotkanie" było dla niego czymś upokarzającym. Przy najmniej dla mnie by było, gdybym była na jego miejscu, bo: 1. Podglądać kogoś; 2. Zostać przyłapanym przez kosmitkę, która odciąga cię na bok.

- Chyba nie... - Porśmir ostrożnie dobierał słowa, patrząc na mnie i nie wiedząc, czego może się spodziewać. To było zabawne. Kolejny taki sam jak mój brat. Tylko skąd on wiedział, że musi być uważny w rozmowie ze mną? Pewnie Narcyz go ostrzegł.

- Chyba tak. Czy to nie ty zaglądałeś wtedy do pokoju, w którym byłam? Czy to nie ciebie odprowadziła ta Fioletowa?

- Możliwe - przyznał marszcząc brwi.

- Ciekawe, co tam robiłeś...? - udawałam zainteresowanie.

- Usłyszałem, jak ktoś się drze, więc zajrzałem, żeby sprawdzić, czy nikomu nic się nie stało.
W słowie "ktoś" dostrzegłam dziwny nacisk. A zatem on też się droczy.

Wymieniliśmy jeszcze parę ostrych zdań, ale ogólnie to gość okazał się całkiem w porządku. Później rozeszliśmy się we trójkę i podchodziliśmy do różnych osób i zapoznawaliśmy się z nimi.
Sama zdziwiłam się, jak różnorodne towarzystwo się tu znajdowało. Jednak łączyło nas jedno: chęć poznawania świata.
No może nie wszystkich, bo nie jestem pewna co do tej Bizneswoman. Z nią nie potrafiłam normalnie rozmawiać.
_____________________
~Lilyann

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz