Jeśli kiedykolwiek
pomyślicie, że rodzice chcą dla swoich dzieci jak najlepiej, to
pamiętajcie o tym że moi nazwali mnie Aborcja. Tak, takie imię istnieje i
zostało stworzone specjalnie dla sadystów.
Chyba że to miała być delikatna sugestia, żebym była wdzięczna za to że egzystuję na tej nędznej planecie.
Coś o mnie?
Dwudziestoletnie dziewczę o aparycji panny lekkich obyczajów, co
oczywiście nie oznacza że świeci dekoltami. Po prostu ma twarz która
kojarzy się z wyżej wymienioną. Specjalne moce pozwalające unikać
jakiejkolwiek produktywności dwadzieścia cztery godziny na dobę. Lubi
jeść i spać, i oglądać seriale, i filmy, i czytać, i spełniać się jako
artystka od siedmiu boleści. Tyle starczy.
Świeciło słońce, gołębie
srały ludziom na głowy, delikatny wietrzyk rozwalał fryzurę którą
układałam pół godziny. Cudowna pogoda, sznurówki plątały się wokół stóp,
bo oczywiście wiązanie butów jest dla przegrywów życiowych. W sumie,
mogłabym pójść do sklepu po czekoladę na wieczór, albo po dwie, bo jedną
pewnie zjem za chwilę. Wybrałam swoje ulubione, czytaj: najbardziej
niezdrowe. Spojrzałam jeszcze na stojak z gazetami. Moją uwagę przykuł
wielki czerwony tytuł: Niewyjaśnione porwania! Świadkowie mówią o
papierze toaletowym! Wywróciłam oczami, po raz enty stwierdzając że
ludzie są ujemnie inteligentni. Podeszłam do kasy i przetrząsnęłam
kieszenie.
- Brakuje siedmiu
groszy. - stwierdziła kasjerka po przeliczeniu góry monet, których
systematycznie zapominałam wyjąć z kieszeni. Teraz się przydały.
- Ehm... Nie odpuści mi pani?
- Nie. - sympatyczność level 99.
W końcu z bólem serca i
mięśnia żołądkowego zrezygnowałam z jednej tabliczki. Drugą bezpiecznie
ukryłam w plastikowej torebce i powróciłam do wgniatania teoretycznie
niewinnych bakterii w chodnik. To znaczy, mówiąc prościej, do spaceru.
Lawirując między przeciętnymi Kowalskimi, którzy nie potrafili trzymać
się prawej strony chodnika i niczym lodołamacz parli przed siebie,
ignorując drobne nieszkodliwe istotki w tym mnie chcące spokojnie
przejść się po mieście, wdepnęłam w papier toaletowy. Skąd? Jak?
Dobra rada od Aborcji na
dziś i w ogóle na resztę życia: jeśli w środku dnia widzicie rozwinięty
na chodniku papier toaletowy, NIGDY nie idźcie za nim. NIGDY.
A jeśli ma to coś
wspólnego z tymi porwaniami? Nachyliłam się, stwierdzając, iż jest to
papier trójwarstwowy. Rzecz jasna, nigdy nie słucham własnych rad, więc
oczywiście poszłam za tą srajtaśmą.
Trafiłam w ślepą
uliczkę. Znalazłam tu tylko kartonową rolkę i pamiątki naszej
cywilizacji w postaci petów i rozbitych butelek, oraz przygnębiająco
samotną, plastikową torebkę, podobną do tej trzymanej przeze mnie.
Położyłam swoją na ziemi i sprawdziłam dokładnie każdy kąt. Nie mam
pojęcia czego szukałam. Być może ktoś dosypał mi czegoś do śniadania i
teraz widzę tojletpejpery i trójkę nienaturalnie ładnych nastolatków.
Zaraz, co?
- Aborcja. - bardziej stwierdziła, niż zapytała ta pośrodku.
- Jestem przeciw... to
znaczy, tak, to ja, skąd wy znacie moje imię? - ostrożnie przesunęłam
się w stronę zatłoczonego chodnika. Teraz zauważyłam że każdy z nich
trzyma paczkę papieru. Podniosłam rolkę. - To wasze? - pokazałam.
- Tak. Witaj, Aborcjo! - uśmiechnął się chłopiec po lewej.
- Heej... Miło było poznać. - wypaliłam, rzuciłam w nich rolką i rzuciłam się do ucieczki.
Nie dobiegłam daleko. Po
kilku sekundach poczułam oplatającą moje ciało siatkę i uniosło mnie
ponad ludźmi. Nikt nawet nie podniósł głowy. Każdy skupiony tylko na
sobie. Chciałam krzyczeć, wierzgać, zrobić cokolwiek. ale byłam jak
sparaliżowana.
Ostatnim co udało mi się pomyśleć, było to że zostawiłam na ziemi swoją czekoladę. Potem wszystko zniknęło.
-----------------------------------------------------------------------------
Lohd Ufos
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz