Czasami, po jakimś
ważnym tragicznym wydarzeniu życiowym, takim jak brak czekolady w
sklepie, złamane serduszko czy porwanie przez kosmitów, zaczynasz
intensywniej używać mózgu do myślenia nad sensem istnienia i dochodzisz
do wniosku, że podoba ci się nowa sytuacja. Myślisz pozytywnie, wszystko
zaczyna się układać jak puzzle dla czterolatka w moich
dwudziestoparoletnich łapkach, jest super, fajnie i w ogóle wow.
A potem jeb, bum, pierdulut i wszystko wali ci się na głowę. Życie ma dziwne poczucie humoru.
Spójrzmy na moją
sytuejszyn: porwana przez ufosy, w żałobie po stracie czekolady,
znajduje nieobojętną wobec niej istotę ludzką, a nawet kilka istot, po
czym dowiaduje się że musi uratować wszechświat bo inaczej wszyscy
umrzemy.
Nie oszukujmy się, w końcu i tak wszyscy będziemy wąchać kwiatki od spodu.
Ostentacyjnie ignorując
spoczywające na moim kręgosłupie zadanie, zrobiłam sobie pianki z kakao
od których niezaprawiony w słodkim boju niewinny człowiek natychmiast
dostałby zawału czy innego raka i usiadłam na blacie. Ostatnim, co
pragnęłam wykonać, było pójście do pokoju Narcyzy gdzie ufosy nauczały o
Pedomince. O bogowie, czy wszystkie kosmiczne nazwy muszą być aż tak
głupie? Uwierzenie w groźność (zacznijmy od tego, czy takie słowo
istnieje, nevermind) Pedominki to mission impossible jak dla mnie. Może
znajdzie się jakiś waleczny hobbit który uratuje świat, może jeśli będę
ignorowała obowiązki dostatecznie długo, to one sobie w końcu pójdą,
znudzą się moją personą czy coś...
- Aborcja? - usłyszałam.
- Nie, in vitro. -
upiłam łyk piankowego ulepka. Dezydery oparł się o blat obok mnie,
odebrał mi kubek i spróbował. Podejrzewam że jego kubki smakowe
popełniły zbiorowe samobójstwo w tym momencie.
- Chryste, kobieto! - całą siłą niezbyt wytrenowanej woli powstrzymał się przed zwymiotowaniem. - Jakim cudem możesz to pić?!
- Jestem boginią.
- Czego?
- Lodówki.
Zakrztusił się albo roześmiał, pewna być nie mogę.
- Chodź do Narcyzy. I wylej to cholerstwo, bo dostaniesz cukrzycy, a potem ja też, bo będziesz zbyt słodka.
- Słodycz nie zna granic.
Nawet gdyby trzymali mi
nóż na tętnicy nie pozbyłabym się jedzenia, więc razem z kubkiem
przemieściłam się x pięter wyżej. Dezydery przebierał nóżkami pół metra
za mną. Miejsc siedzących już nie było, więc wziął mnie na kolana, a ja
bezczelnie zasłoniłam mu swoją osobą widok na ufosy.
- Są już wszyscy? - Yxao skierował gałki oczne po kolei na każdego. - Załóżmy, że tak.
- Kim jest Pedominka? - bez zwłok, to znaczy bez zwłoki, zapytała Budzisławka.
- Chcemy wiedzieć
wszystko. Porwaliście nas i chcecie żebyśmy ratowali świat, więc
oczekujemy wyjaśnień. Instrukcji. Odpowiedzi. - lekko oschłym,
zachrypniętym głosem zażądał Felicjan. Pan Felicjan? Ugh, savoir vivre,
kto to ogarnie?
- Jak mają dać wam
instrukcję ratowania świata, jeśli nigdy go nie ratowali? - parsknęłam,
stwierdzając po raz enty, że pytania retoryczne są genialne.
- Jak to "wam"? - Narcyza spojrzała na mnie jak na chorą psychicznie, co w innej sytuacji odebrałabym jako komplement.
- Nie chce mi się ratować świata. - moje ramiona wykonały ruch sufit-podłoga. - Nie czuję się bohaterką.
- Czemu? - dziewczyna wyglądała jak coca cola przed wybuchem, czyli na wstrząśniętą.
- Bo tak. Bo nie. Domyśl się. - trzy niepodważalne żadnym tworzywem argumenty.
- Dziewczęta, spokojnie. - przerwała nam Hermenegilda, po czym skierowała się do ufosów. - Kontynuujcie.
-----------------------------------------------------------------------------------
Rozdział zawierał lokowanie produktu.
Nawiązania do
książków w poprzednim rozdziale: Harry Potter, FNiN, Gwiazd naszych wina
i Star Wars. Tak, to ostatnie to też książka.
W następnym rozdziale trochę się wyjaśni kim jest Pedominka, więc sypcie gwiazdkami na zachętę <3
------------------------------------------------------------------------------------
LohdUfos
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz