Wylądowaliśmy na tej ich Wątrobie.
Wysiedliśmy w tych niewygodnych purpurowych pelerynach (kazali nam ich nie ściągać, pewnie w ten sposób chcą nas rozpoznawać).
Ruszyliśmy nadziemną
drogą, jeśli można to tak nazwać, która łączyła gigantyczny wieżowiec,
na którego dachy wylądowaliśmy, z tym obok.
Abyście lepiej mogli
pojąć znaczenie słowa: gigantyczny; wiecie jak duży jest Empire State
Building? No to teraz pomnóżcie jego wielkość przez 10 i pięć
dwudziestych siódmych. Z tym ułamkiem to żartuję, jeśli nie
ogarnęliście.
Szliśmy za dwoma ufoskami. Fioletowa i Niebieska były straszliwie podekscytowane, co działało mi na nerwy.
Zaraz za nimi szła...
Ona się chyba nazywała Hermenegilda. Ta od syndromu sztokholmskiego.
Rozmawiała z mrs. Biznes-Woman, która miała chyba na imię Budzisława.
Następnie
kroczyły dwie dwudziesto-może-dziewiętnasto latki Opuncja i Aborcja
(he-he-he). Odganiając się od chłopaka. Dezyderego, jeśli dobrze
pamiętam.
Potem
szliśmy ja i taki starszy pan, Felek, który jest niezwykle miły i był
wykładowcą fizyki. Profesorem. Podczas lotu dużo z nim rozmawiałam.
Opowiadał szalenie ciekawe rzeczy!
Za nami wlekli się mój brat i Porśmir, czy jak mu tam było. Obaj są tak koszmarnie denerwujący!
Narcyz chyba znalazł sobie jakiegoś BFF.
Znaczy
sam chłopak był spoko, ogrnięty i fajnie się z nim gadało (nawet czytał
książki, uwierzycie? też jest #teamGavin i #teamGale!). Ale jak
zaczynali z moim bratem paplać o różnych bzdurach w stylu: baseball,
albo statki kosmiczne, to... No wiecie. Usypiałam.
Korowód zamykał Zielony, pochylony nad jakimś ekranem. To coś wyglądało jak iPhone 138s.
A
no i najnowszy news, prawie zapomniałam: ODDALI MI MOJE MARTENSY.
Znaczy wyhaczyłam je po znajomości od Fioletowej, która jest trochę tępa
i nie zauważyła, o co na prawdę mi chodzi. Udawałam zainteresowanie
modą i tak dalej. I oprócz tego dostałam też z powrotem mój plecak.
Niestety Baśnioboru już tam nie było. Nie chcieli mi powiedzieć, co się z nim stało.
Tak
więc szłam obok pana Felka w moich ukochanych butach i z plecakiem w
ręce (peleryna utrudniała zarzucenie go na ramię) i słuchałam, jak
tłumaczył mi sposób podróżowania nadświetlnego.
Gdy
byliśmy gdzieś w połowie tego mostu powietrznego, przeprosiłam
profesora na chwilkę i podeszłam do barierki po lewej stronie.
Wychyliłam się i spojrzałam w dół.
I w dół.
I w dół.
I
dopiero wtedy dostrzegłam poziom gruntu. Nad nim przelatywały kolejne
warstwy latotojletochodów (z tego co pamiętam, to Zielony tak właśnie je
nazywał). Oprócz tego wszystkie wieżowce łączyły powietrzne drogi,
takie jak ta po której szliśmy. Wszystko to tworzyła jakiś
skomplikowany, dziwny system uliczny. Nie mam pojęcia, skąd oni
(kierowcy tych latotojletocośtamów) wiedzieli, kiedy lecieć, żeby się
nie zderzyć, bo nie dostrzegłam żadnych świateł. Ale w sumie przy takiej
odległości mij wzrok mógł oczywiście mnie mylić.
Zmrużyłam
oczy i wypatrzyłam łażących w dole kosmitów. Ciężko było mi dostrzec
pojedyncze osobniki, więc przeniosłam wzrok na most powietrzny jakieś
200 metrów dalej. Zobaczyłam tam dwie Ufoski. Różową i pomarańczową.
Pomachałam do nich. One się bardzo zdziwiły, ale odwzajemniły ten gest.
Uśmiechnęłam się pod nosem, wyobrażając sobie ich zdziwienie.
- Cześć - usłyszałam nagle.
Podskoczyłam, o mało nie przewracając się. Odwróciłam się i popatrzyłam na stojącego dalej Porśmira.
- Pragniesz mojej śmierci? O mały włos nie spadłam - zauważyłam. - Poza tym już się dzisiaj widzieliśmy.
-
Szczera jak zawsze - mruknął. - Tylko to dziwnie wyglądało. Stanęłaś
przy barierce i machałaś. U mnie w klasie robił tak taki jeden Tobias z
syndromem Forever Alone.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Akurat machałam do nich - wyjaśniłam wskazując na dwie kosmitki.
- Aha.
Podszedł do nas Narcyz.
-
Jak zamierzacie się tu zgubić, to jesteście na dobrej drodze -
spostrzegł. - Ten Yxao już nas minął. Nie powinniśmy się odłączać od
grupy.
Prychnęłam.
- Jasne.
Pobiegliśmy w stronę reszty ludzi. Po drodze rozwiązała mi się sznurówka, ale to chyba nieistotne.
Weszliśmy do drapacza chmur.
Mijaliśmy po drodze kilku kosmitów. Wszyscy mieli charakterystyczne płaszcze z napisem: TeamBrandonki.
Poprowadzono nas do czegoś w rodzaju windy.
-
Będziecie mieszkać na trzech ostatnich piętrach tej wieży - objaśniła
Niebieska. - Jakby co, gdybyście się kiedykolwiek zgubili, to waszym
domem (i jednocześnie naszym) jest Jedwawieża Wielowarstwowa. Ja, Juvexo
i Yxao będziemy mieszkać na czwartym piętrze od góry.
Rozległ się dźwięk i winda zatrzymała się. Wysiedliśmy.
Znaleźliśmy
się w genialnie urządzonym futurystycznym salonie. Okna z widokiem były
świetne. Dostrzegłam też dalej parę drzwi i kolejny salon. Po prawej
stronie były schody na wyższe piętro. Jakie to mieszkanie ogromne!
- Oto wasz apartament. Cieszcie się, bo jest naprawdę jedwabisty!
Staliśmy przez chwile wszyscy, nie wiedząc, co robić.
- Co tak stoicie? - zapytała z niedowierzaniem Fioletowa. - Nie idziecie zaklepać najlepszych pokoi?
- Ja idę! - zadeklarowałam i popędziłam na schody.
Weszłam na piętro, gdzie okazało się, że mogę wejść jeszcze wyżej.
Więc znów użyłam schodów.
I znów.
Dotarłam
na chyba ostatnie piętro, bo dalej były już tylko schody na dach. Zaraz
znalazłam fajny pokój z pięknym widokiem i superwygodnym łóżkiem. Był
urządzony w kolorach limonkowo-czarno-białych. Do tego miałam kolejny
holograficzny telewizor (jak na statku, którym tu przylecieliśmy. szkoda
tylko, że wszystko było w języku Ufosów) i łazienkę.
Zajrzałam do niej. Była wyposażona w jacuzzi i jeszcze kilka innych wymyślnych rzeczy.
- Zaklepuję ten pokój! - wrzasnęłam na dół.
__________________
~Lilyann
~Lilyann
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz