Menu

niedziela, 12 czerwca 2016

I dostaję superfajny pokój. [Narcyza]

Wylądowaliśmy na tej ich Wątrobie.
Wysiedliśmy w tych niewygodnych purpurowych pelerynach (kazali nam ich nie ściągać, pewnie w ten sposób chcą nas rozpoznawać). 

Ruszyliśmy nadziemną drogą, jeśli można to tak nazwać, która łączyła gigantyczny wieżowiec, na którego dachy wylądowaliśmy, z tym obok.
Abyście lepiej mogli pojąć znaczenie słowa: gigantyczny; wiecie jak duży jest Empire State Building? No to teraz pomnóżcie jego wielkość przez 10 i pięć dwudziestych siódmych. Z tym ułamkiem to żartuję, jeśli nie ogarnęliście.

Szliśmy za dwoma ufoskami. Fioletowa i Niebieska były straszliwie podekscytowane, co działało mi na nerwy. 


Zaraz za nimi szła... Ona się chyba nazywała Hermenegilda. Ta od syndromu sztokholmskiego. Rozmawiała z mrs. Biznes-Woman, która miała chyba na imię Budzisława.
Następnie kroczyły dwie dwudziesto-może-dziewiętnasto latki Opuncja i Aborcja (he-he-he). Odganiając się od chłopaka. Dezyderego, jeśli dobrze pamiętam.
Potem szliśmy ja i taki starszy pan, Felek, który jest niezwykle miły i był wykładowcą fizyki. Profesorem. Podczas lotu dużo z nim rozmawiałam. Opowiadał szalenie ciekawe rzeczy!
Za nami wlekli się mój brat i Porśmir, czy jak mu tam było. Obaj są tak koszmarnie denerwujący!
Narcyz chyba znalazł sobie jakiegoś BFF. 

Znaczy sam chłopak był spoko, ogrnięty i fajnie się z nim gadało (nawet czytał książki, uwierzycie? też jest #teamGavin i #teamGale!). Ale jak zaczynali z moim bratem paplać o różnych bzdurach w stylu: baseball, albo statki kosmiczne, to... No wiecie. Usypiałam.
Korowód zamykał Zielony, pochylony nad jakimś ekranem. To coś wyglądało jak iPhone 138s.
A no i najnowszy news, prawie zapomniałam: ODDALI MI MOJE MARTENSY. Znaczy wyhaczyłam je po znajomości od Fioletowej, która jest trochę tępa i nie zauważyła, o co na prawdę mi chodzi. Udawałam zainteresowanie modą i tak dalej. I oprócz tego dostałam też z powrotem mój plecak. Niestety Baśnioboru już tam nie było. Nie chcieli mi powiedzieć, co się z nim stało.
Tak więc szłam obok pana Felka w moich ukochanych butach i z plecakiem w ręce (peleryna utrudniała zarzucenie go na ramię) i słuchałam, jak tłumaczył mi sposób podróżowania nadświetlnego.

Gdy byliśmy gdzieś w połowie tego mostu powietrznego, przeprosiłam profesora na chwilkę i podeszłam do barierki po lewej stronie.
Wychyliłam się i spojrzałam w dół.
I w dół.
I w dół.
I dopiero wtedy dostrzegłam poziom gruntu. Nad nim przelatywały kolejne warstwy latotojletochodów (z tego co pamiętam, to Zielony tak właśnie je nazywał). Oprócz tego wszystkie wieżowce łączyły powietrzne drogi, takie jak ta po której szliśmy. Wszystko to tworzyła jakiś skomplikowany, dziwny system uliczny. Nie mam pojęcia, skąd oni (kierowcy tych latotojletocośtamów) wiedzieli, kiedy lecieć, żeby się nie zderzyć, bo nie dostrzegłam żadnych świateł. Ale w sumie przy takiej odległości mij wzrok mógł oczywiście mnie mylić.
Zmrużyłam oczy i wypatrzyłam łażących w dole kosmitów. Ciężko było mi dostrzec pojedyncze osobniki, więc przeniosłam wzrok na most powietrzny jakieś 200 metrów dalej. Zobaczyłam tam dwie Ufoski. Różową i pomarańczową. Pomachałam do nich. One się bardzo zdziwiły, ale odwzajemniły ten gest. Uśmiechnęłam się pod nosem, wyobrażając sobie ich zdziwienie.

- Cześć - usłyszałam nagle. 

Podskoczyłam, o mało nie przewracając się. Odwróciłam się i popatrzyłam na stojącego dalej Porśmira.

- Pragniesz mojej śmierci? O mały włos nie spadłam - zauważyłam. - Poza tym już się dzisiaj widzieliśmy.

- Szczera jak zawsze - mruknął. - Tylko to dziwnie wyglądało. Stanęłaś przy barierce i machałaś. U mnie w klasie robił tak taki jeden Tobias z syndromem Forever Alone.

Mimowolnie parsknęłam śmiechem.

- Akurat machałam do nich - wyjaśniłam wskazując na dwie kosmitki.

- Aha.

Podszedł do nas Narcyz.

- Jak zamierzacie się tu zgubić, to jesteście na dobrej drodze - spostrzegł. - Ten Yxao już nas minął. Nie powinniśmy się odłączać od grupy.

Prychnęłam.

- Jasne.

Pobiegliśmy w stronę reszty ludzi. Po drodze rozwiązała mi się sznurówka, ale to chyba nieistotne.
Weszliśmy do drapacza chmur.
Mijaliśmy po drodze kilku kosmitów. Wszyscy mieli charakterystyczne płaszcze z napisem: TeamBrandonki. 
Poprowadzono nas do czegoś w rodzaju windy.

- Będziecie mieszkać na trzech ostatnich piętrach tej wieży - objaśniła Niebieska. - Jakby co, gdybyście się kiedykolwiek zgubili, to waszym domem (i jednocześnie naszym) jest Jedwawieża Wielowarstwowa. Ja, Juvexo i Yxao będziemy mieszkać na czwartym piętrze od góry. 

Rozległ się dźwięk i winda zatrzymała się. Wysiedliśmy.

Znaleźliśmy się w genialnie urządzonym futurystycznym salonie. Okna z widokiem były świetne. Dostrzegłam też dalej parę drzwi i kolejny salon. Po prawej stronie były schody na wyższe piętro. Jakie to mieszkanie ogromne! 

- Oto wasz apartament. Cieszcie się, bo jest naprawdę jedwabisty!

Staliśmy przez chwile wszyscy, nie wiedząc, co robić.

- Co tak stoicie? - zapytała z niedowierzaniem Fioletowa. - Nie idziecie zaklepać najlepszych pokoi?

- Ja idę! - zadeklarowałam i popędziłam na schody.

Weszłam na piętro, gdzie okazało się, że mogę wejść jeszcze wyżej.
Więc znów użyłam schodów.
I znów.
Dotarłam na chyba ostatnie piętro, bo dalej były już tylko schody na dach. Zaraz znalazłam fajny pokój z pięknym widokiem i superwygodnym łóżkiem. Był urządzony w kolorach limonkowo-czarno-białych. Do tego miałam kolejny holograficzny telewizor (jak na statku, którym tu przylecieliśmy. szkoda tylko, że wszystko było w języku Ufosów) i łazienkę.
Zajrzałam do niej. Była wyposażona w jacuzzi i jeszcze kilka innych wymyślnych rzeczy.

- Zaklepuję ten pokój! - wrzasnęłam na dół.
__________________
~Lilyann

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz